Wczoraj w środkowym Wietnamie (jesteśmy w Hoi An) było 39 st C. Pojechaliśmy do sanktuarium Czamów – My Son. Po przyjeździe autobusem początkowo szliśmy dżunglą więc upał nie doskwierał tak bardzo, jednak same wieże położone są na otwartym terenie, więc słońce przypiekało niemiłosiernie. Nasza polska gromada przybrała nazwę “eleven by boat”, ponieważ wracamy z My Son do Hoi An łodzią. Zwiedzanie My Son rozpoczęło się bardzo przyjemnym pokazem tańca apsar – niebiańskich tancerek, które wyginają się na płaskorzeźbach czamskich świątyń. Z wietnamskim przewodnikiem o “perlistym głosie” obeszliśmy niemalże cały kompleks, który w czasie wojny amerykańsko-wietnamskiej został mocno zniszczony przez naloty bombowe. Kilka ze świątyń jest dziś odbudowanych, a kolejne się remontują, więc z roku na rok My Son powiększa się i pięknieje. Upał nie pomaga w zwiedzaniu, dobrze jednak, że wracamy łodzią po rzece Thu Bon, ponieważ przynajmniej jest wtedy jakiś ruch powietrza.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz