W czasie naszej wyprawy do Birmy poruszaliśmy się przeróżnymi środkami transportu: powozem konnym, rowerami, autem, łodzią, pickupem na pace, ale największe emocje wywołała w nas podróż pociągiem i autobusem.
Jazda pociągiem w Birmie to osobliwe przeżycie. Przy rezerwacji biletów na dworcu kolejowym okazało się, że wszystkie miejsca sypialne w pociągu nocnym z Yangon do Mandaley były już zajęte, więc niepocieszeni wzięliśmy miejscówki siedzące. Okazało się jednak, że nie był to zły zakup, ponieważ w wagonie było bardzo dużo miejsca na nogi miedzy siedzeniami, a same fotele były duże, miękkie i rozkładały się bardziej niż te w samolocie. Gdyby jeszcze tak nie trzęsło… Kilka razy w czasie drogi, dzięki nierównym szynom rytmicznie podskakiwaliśmy na siedzeniach. Miałem wrażenie, że pociąg wyskoczy z torów.
Przed każdym dworcem, gdy pociąg nie zdążył się jeszcze zatrzymać, już w środku pojawiało się kilkanaście kolejny osób sprzedających: kolacje w pudełkach styropianowych, napoje, słodycze, daktyle karmelizowane, jajka przepiórcze na twardo, kukurydze gotowaną, tajskie piwo Chang… Sprzedawcy wsiadali i wysiadali w biegu pociągu nie czekając, aż zatrzyma się on na dworcu. I robili to nie tylko mężczyźni, ale także dzieci i kobiety z dużymi koszami. Do dziś jak o tym pomyślę to przechodzą mnie ciarki.
Lepszym rozwiązaniem na podróż po Birmie od pociągu okazał się nocny autobus typu V.I.P. Po pierwsze: był szybszy niż pociąg, a po drugie nie trzęsło na drodze tak mocno jak na torach. Siedzenia także w tych autobusach są szerokie i rozkładane. Na jednym odcinku nawet była stewardesa, która rozdawała napoje i przekąski. Woziła je na wózku między siedzeniami, podobnym do tych w samolocie. Jedyny minus w autobusie to była klimatyzacja. W czasie podróży żałowałem, że nie wziąłem kurtki puchowej, ponieważ temperatura spadała poniżej 17 st. C.
Komentowanie tego wpisu zostało zamknięte!