W miejscowości Ngwe Saung nad Zatoką Bengalską od samego rana pada. Jedziemy więc kilkanaście kilometrów do obozu słoni, który znajduje się w dżungli tuż nad rzeką. Po przejściu drewnianego mostku, który bardzo się chwieje zatrzymujemy się w szopie. Po chwili w oddali wyłania się kilka słoni z opiekunami na grzbietach. Nie są tak duże jak afrykańskie, mają mniejsze uszy i tylko jeden z nich ma kły. Między nimi niezdarnie przepycha się 1,5 roczny “maluch”. Po przywitaniach siadamy na grzbiety słoni i ruszamy w dżunglę. Olbrzymie słonie przeciskają się wąską ścieżką, a pierwszy kornak (opiekun słoni) w niektórych miejscach musi karczować drogę. Po kilkunastominutowym spacerze słonie wchodzą do rzeki. Miejscami jest głęboko, woda sięga tak wysoko, że spodenki mamy mokre.
Po południu idziemy na spacer nad morze. Dochodzimy do niewielkich stup umieszczonych na skałach, a tuż obok rozgrywa się mecz piłkarski, gdzie zawodnicy strzelają gole do prowizorycznej bramki zrobionej z bambusowych kijków.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz