Dzień 11, Piątek, 21.01.2017
Od kilku dni krążą wśród nas magiczne słowa : kiedy ocean? Nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Ocean… ocean…. hm… Dziś się dowiedziałem.
Z samego rana po śniadaniu, zapakowaliśmy nasz cały majdan do busa, trochę podobnego do Amalowego i ruszyliśmy w stronę Mirissy. O ile bus był podobny, o tyle kierowca nie. Od samej Elli wszyscy nas wyprzedzali… Dopiero gromki doping: driver go, go, go!!! zmotywował naszego kierowcę do szybszej jazdy, no i zaczęło się… Parę razy na żyletkę, ze dwa razy na czołówkę, ale co tam grunt że do przodu. Popatrzyliśmy w mapę, e… co tam kawałek do oceanu i dalej wzdłuż brzegu…. Nic bardziej mylnego. Kierowca wybrał taką drogę, że musiał miejscami jechać 10km/h i omijać dziury. Patrząc na nawigację niedowierzaliśmy, jak można? Ale niestety można. I droga która miała być krótka i przyjemna, wydłużyła się niemiłosiernie powodując ból pośladków, od siedzenia oczywiście. Z tego wszystkiego, kierowca jadąc bez navi, na pamięć, pomylił drogę i gdyby nie nasza czujność, pojechalibyśmy z powrotem na północ Sri Lanki. Ale nie ma tego złego… Jadąc przez takie wioseczki i zadupia, że żaden turysta tam nogi nie postawił, mogliśmy podglądać jak żyją rodowici Lankijczycy nieskażeni komercją. Na krótkim postoju, Przemek w rzece wypatrzył krokodyle i nie omieszkał zrobić im sesji zdjęciowej. Koniec końców dotarliśmy do Mirissy. A tu czekała nas niespodzianka, po kilku noclegach na wysokości ok 1000 m, gdzie temperatury były całkiem znośnie i w hotelu nawet nie była potrzebna klima, w Mirissie było grubo ponad trzydzieści stopni i taka wilgotność, że pot spływał nam po twarzy. Szybkie zakwaterowanie i ruszyliśmy na plażę. Plażę jak z żurnala, przeźroczysta błękitna woda, bary ze stolikami w wodzie, które omywały fale, ludzie którzy spacerowali wzdłuż plaży w oczekiwaniu na zachód słońca, po prostu jak w bajce. Tego się nie da opisać. Opalone dziewczyny w bikini, przystojni kelnerzy o latynoskich rysach, dla każdego coś miłego. Po szybkim lunchu, ruszyliśmy wzdłuż plaży daleko, daleko, gdzie oczy poniosą…… Po przepięknym zachodzie słońca, fotografowanym przez mnóstwo ludzi, wracając rozgościliśmy się w jednej z wielu restauracji serwujących owoce morza, pochodzące wprost z połowu. Wystawiane na stolikach świeże ryby, kalmary, kraby, homary kusiły nas swoim wyglądem jak i zapachami dochodzącymi z kuchni. Postanowiliśmy zrobić wieczór rozpusty i pozamawialiśmy te dary oceanu. Były przepyszne, do tego zimne piwko, pite wprost na plaży i woda co chwilę podmywająca stoliki dopełniły nam naszego pojęcia raju…… 😉
Dziś zbyt długo nie możemy posiedzieć, rano mamy o 6.00 pobudkę, ponieważ czeka na nas następna przygoda. Ale o tym wkrótce….
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz