Na przydrożnych sprzedawców miodu natknęliśmy się wracając naszym jeepem z Narodowego Parku Serengeti. Były to masajskie kobiety, które w swoich kolorowych strojach przesiadywały wzdłuż szutrowej drogi, w pobliżu swoich wiosek. Nasz kierowca powiedział nam, że w ten sposób próbują zarobić oferując na sprzedaż swoje własne wyroby. Klientami ich są zarówno turyści, którzy jadą do Serengeti, ale też tubylcy, kierowcy i przewodnicy, którzy u Masajek mogą nabyć ich domowe, cenione wyroby. Są to zarówno biżuteria, lekarstwa jak i specjalność masajskiego handlu przydrożnego w tej okolicy, czyli miód.
Pomyślałem, że ten miód od dzikich pszczół może być naprawdę fajną, słodką i zdrową pamiątką. Dlatego poprosiłem naszego kierowcę i przewodnika Isaka aby się zatrzymał. Jak się okazało on także zainteresowany był zakupem tego miodu.
Miód sprzedawany był przez Masajki w butelkach po wodzie mineralnej o pojemności 0,33 litra. Isak pomógł mi wybrać najlepszą według siebie pod względem kolorystycznym miodową butelkę oraz wytargować bardzo przyzwoitą cenę – 5 dolarów.
Ja dodatkowo postawiłem wymóg, że chciałbym, w ramach tej transakcji, zrobić sobie zdjęcie z moja masajską sprzedawczynią miodu. Nie była zachwycona tym faktem, ale finalnie zgodziła się. Masajki bardzo niechętnie pozwalają się fotografować i kiedy kierowaliśmy aparaty w ich stronę, odwracały się lub zasłaniały swoją twarz. Wytargowałem jednak chwilę dla fotoreporterów i dumnie zająłem miejsce obok niższej o głowę Masajki. Z czasem, stojąc tak obok siebie, nasza relacja znacznie się poprawiła i po chwili grymas na twarzy Masajki, zastąpił bardzo dyskretny uśmiech.
Oczywiście Masajki próbowały sprzedać nam więcej innych rzeczy. Jednak stanowczość naszego kierowcy oraz kilka dosadnych słów w języku suahili pozwoliły nam dość sprawnie się z nimi pożegnać.
Miód, który kupiłem ma podobno niesamowite właściwości lecznicze, szczególnie we wszystkich dolegliwościach układu oddechowego. Nie jestem smakoszem i znawcą miodu, ale w porównaniu do miodu jaki znam, ten jest bardzo ciemny, słodki i ma wyrazisty i specyficzny posmak.
To tyle w kwestii zakupu tego specyfiku. Więcej dowiedziałem się poszukując jakichkolwiek informacji: jak jest on pozyskiwany, czy jak wyglądają te dzikie afrykańskie pszczoły. I tu się zaczęło…
Okazało się, że mój miód pochodzi od afrykańskiej pszczoły miodnej (Apis mellifera scutellata), która charakteryzuje się znaczną agresywnością. Zbieranie miodu to czynność typowo męska. Odbywa się w buszu w momencie gdy wypasający tam bydło Masajowie natrafią na gniazdo dzikich pszczół. Masajscy wojownicy słyną z odwagi, sprytu i niesamowitej tolerancji na ból dlatego tylko oni są w stanie pozyskiwać miód z dzikich uli. Tradycyjne afrykańskie „pszczelarstwo” w wydaniu Masajów polega na wybijaniu ogniem pszczół w gniazdach, a następnie na wybieraniu miodu. Niewątpliwie takie traktowanie mogą przetrwać tylko najagresywniejsze roje, które atakują wszystkich zbliżających się do ich gniazda. Geny tych agresywnych pszczół przekazywane są dalej, dlatego kolejne pokolenia tworzą już roje „pszczół zabójców”. Samo zbliżanie się do takiego gniazda może sprowokować je do gwałtownego ataku. Potrafią gonić stadnie swoją ofiarę kilometrami, a po jej dopadnięciu zajadle kąsać. W związku z tym ofiara może zostać użądlona setki razy, co wywołuje w większości przypadków zapaść kończącą się zgonem. Ofiarami tych pszczół padają nie tylko ludzie, ale też zwierzęta, które nie zachowają swoistego dystansu społecznego i za bardzo zbliżą się do ich gniazda.
Dodatkowo pszczoły te są bardzo płodne i posiadają niesamowite właściwości adaptacyjne. W ramach niefortunnego eksperymentu zostały one przeniesione w latach pięćdziesiątych na kontynent Ameryki Południowej. Stamtąd już samodzielnie zaczęły ekspansję na najdalsze tereny obu Ameryk. Od tego czasu media w USA podają czasami tragiczne informacje z udziałem tych pszczół morderców. Ich zasięg oraz obszar gniazdowania coraz bardziej się powiększa, a próby ich zwalczania tylko potęgują ich agresję. Władze apelują, aby być naprawdę czujnym i ostrożnym. Prawdopodobnie stąd w wielu miejscach USA widoczne są bilbordy: „Dziewczyny i chłopaki – nie chodzimy sikać w krzaki” 😊
Dopiero teraz po zdobyciu tych informacji w pełni doceniłem trud masajskich pszczelarzy. Drażniąc te zabójcze pszczoły oraz ryzykując życie, w akacjowym buszu zbierali dla mnie słodki nektar. Będę o tym pamiętał, siedząc wygodnie w miękkich kapciach z plastikowego futerka przed telewizorem, w zasięgu jego elektromagnetycznej chmury. I będę popijał gorącą herbatę masajskim miodem, uważając żeby jej nie rozlać i się nie poparzyć.
Autorem teksu jest Paweł Michalski.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz