Wieczorem przyjechaliśmy na dworzec kolejowy. Jedziemy nocnym pociągiem do miejscowości Ubon Ratchathani. Hala dworca Hulalamphong w Bangkoku jest ogromna. Mamy peron 4, pociąg nr 23, wagon 5, miejsca od 9 do 19. Pociąg jest nowy, długi, ma ponad 10 wagonów sypialnych i jeden restauracyjny. Pociąg rusza i po chwili steward zaczyna ścielić łóżka, które są na dwóch poziomach. Prześcieradło, poszewka, kocyk, barierka, zasłonka, światło… śpimy jak dzieci, pobudka po 6 rano. Wysiadając w Ubon Ratchathani widzieliśmy jeszcze tylko jednego Europejczyka w tym pociągu, natomiast było wielu mundurowych. Na granicy dostajemy druki do wypełnienia i po 40 minutach z wklejonymi wizami w paszporcie wjeżdżamy do Laosu.
Hotel mamy w Paxse – to 100 tysięczne miasto w południowym Laosie. Zostawiamy walizki i jedziemy na wodospady, których w tej okolicy jest sporo. Zatrzymujemy się przy wodospadach Tad Fane. Wprawdzie jest pora sucha i nie są tak obfite jak w porze deszczowej, ale i tak robią duże wrażenie. Próbujemy z Mikołajem zejść ostro w dół wąską ścieżką wśród bujnej roślinności, ale po kilkunastu minutach dajemy za wygraną i zmęczeni wracamy na punk widokowy i kosztujemy Beerlao. Kolejny wodospad Tad Yuang na początku nie robi wrażenia, dopiero gdy schodzimy do podnóża ukazuje nam się jego wielkość. Po drodze zatrzymujemy się na plantacji kawy. Kawa właśnie kwitnie białymi kwiatami, obok niej rośnie pieprz, jackfruit, mango, trawa cytrynowa i stoją ule pełne pszczół. Pijamy tu laotańską kawę, średnio mocną ze słodkim zagęszczonym mlekiem – lao style caffee.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz