Kilka dni temu skończył się w Hoi An festiwal jedzenia. Nie martwi nas to jednak, ponieważ potrawy w tej miejscowości to prawdziwy festiwal jedzenia. Kuchnia w środkowym Wietnamie różni się nieco od tej na południu. Do sajgonek, zupy pho, smażonego ryżu czy makaronu doszły wontony, white rose oraz cao lao. W związku z tym, że w Hoi An jest wielu turystów, restauracji w tym mieście jest naprawdę dużo. Najlepszym jednak miejsce na spróbowanie ulicznego jedzenia jest targ położony przy porcie. Prócz zwykłych straganów wydzielona jest tam też jadłodajnia. Najczęściej żywią się tam Wietnamczycy, co świadczy o tym że jedzenie musi być tu bardzo dobre. W kilkudziesięciu małych gar-kuchniach stoją metalowe ławy ze stolikami bez obrusów, przygotowywane są tam wyśmienite dania. My po wycieczce do My Son i po postnym lunchu na statku wpadliśmy na targ na kalmara (całego) nadziewanego mięsem, grzybami, marchewką i makaronem. Do tego podany był ryż, trawa cytrynowa, a wszystko okraszone smażoną cebulką. To danie było najdroższe w całym menu, ponieważ kosztowało 100 tys. dongów (17, 50 zł). Pozostałe rzeczy na tym targu (pho, cao lao, wonton, fride noodle czy fride rice) można było dostać za 30 tys dongów (5 zł). Zaniepokoiło nas tylko to, że pani która przygotowywała kalmara na pożegnanie powiedziała do nas: “good luck tommorow” (powodzenia jutro). Mam nadzieję, że nam nie zaszkodzi 🙂
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz