Dwie noce spędzamy w miejscowości Mestia. Przyjeżdżają po nas auta z napędem na cztery koła i jedziemy w góry. Na początku droga jest kręta, ale w miarę dobra. Jednak gdy wyjeżdżamy wyżej napęd na cztery koła się przydaje. Zaczyna też padać śnieg. Dojeżdżamy do stacji wyciągu narciarskiego Tetnuldi na wysokość 2692 metry, gdzie sporo już go leży. Temperatura oscyluje w okolicach 0 st. C, ale odczuwalna jest niższa. Robimy szybkie zdjęcia i zjeżdżamy niżej ponieważ jest zimno.
Z Mestia wzdłuż rzeki Enguri jedziemy do Uszguli. Wydawało mi się, że dzień wcześniej mieliśmy niebezpieczną drogę, ale ta przebija ją. Jest wąska, w wielu miejscach woda podmyła ulice, albo spływa po niej wodospad. Przepaści przyprawiają o zawrót głowy. Kierowca ciągle zerka do góry, sprawdzając czy aby jakiś kamień nie chce spaść ze stromego zbocza. W wielu miejscach oderwane głazy leżą na drodze. Kierowca często robi znak krzyża.
Uszguli leży w regionie Swanetia na wysokości 2100 metrów i jest jedną z najwyżej położonych osad w Europie. Przez 6 miesięcy w roku leży tu śnieg. Dlatego bardzo często droga, którą teraz jedziemy jest nieprzejezdna. Okolica Uszguli znany jest z domów z wieżami, które pięknie komponują się na tle gór. Służyły mieszkańcom do obrony przed najeźdźcami.
Przed sympatycznym góralskim barem czekają już na nas konie. Ostatnim razem siedziałem na koniu pięć lat temu na Kubie. Muszę sobie przypomnieć jak się wsiada. Sławka sprawdza zapięcia i daje ostatniej wskazówki. OK, byle do przodu. Na szczęście mój koń Kukula okazuje się spokojny chociaż na polskie prrrr nie zatrzymuje się. Zdany na niego i jego wybory “gnamy” do przodu. Mży i jest zimno. Po dwóch godzinach docieramy do celu – niewielkiego schroniska. Zejście z konia nie było proste, ale w czasie drogi miałem dużo czasu na to by pomyśleć jak to zrobić. Przemarznięci i mokrzy idziemy się rozgrzać. Herbata, czacza, herbata, czacza.
Gdy my wychodzimy, do schroniska kilkoma autami przyjeżdża Młoda Para z gośćmi. Nie mam pojęcia jak to czerwone porsche pokona tę wyboistą drogę. Szybko wsiadamy na konie bo wystraszone strzałami z kałasznikowa (na wiwat) płoszą się. Powrót idzie nam zdecydowanie lepiej, tylko Daniela koń-złośnik ciągle podgryza moją Kukulę. Na początku obiecałem sobie, że jest to moja ostatnia jazda na koniu, teraz jednak nie jestem tego już taki pewien.
Super wyprawa, miejsca i przygody.
Zresztą jak zwykle tylko temperatury niższe.
Już się nie mogę doczekać aż mnie tam zabierzesz.
Pozdro dla Ciebie, Daniela i całej ekipy.
Dziękuję Paweł za pozdrowienia. Wyprawa fantastyczna, bo oprócz miejsc i przygód to jeszcze super ekipa. Następnym razem musisz się zdecydować szybciej😁Ale nic straconego, organizuj narty w Gruzji. Już się wpisuje na taki wypad. Pozdrawiam
Paweł dziękujemy! To prawda, super wyprawa, super ekipa!
Do zobaczenia w Gruzji!