Wakacji w Laosie ciąg dalszy. Zorganizowaliśmy sobie dzień speleo, ale musimy wynająć dużego tuk-tuka i pojechać kilkanaście kilometrów za Vang Vieng by odwiedzić okoliczne jaskinie. Głównym celem była bardzo znana Jaskinia Wody. Po drodze do niej wstąpiliśmy do kolejnej w Laosie jaskini o tej samej nazwie – Jaskini Słonia. Jest ona właściwie większą grotą ukrytą w samotnej skale, która zawiera ołtarz z posagami buddów i ogromnym odciskiem stopy Buddy. Nieco wyżej na skale widnieje naturalny kształt sylwetki słonia. Nasz najważniejszy cel – Jaskinia Wody to niesamowity system niskich korytarzy zalanych wodą, do których wpływa się na gumowych dętkach przeciskając się przez bardzo niskie wejście. W środku poruszaliśmy się płynąc wzdłuż rozciągniętych lin uzbrojeni w kaski i latarki czołowe. Kiedy dotarliśmy do końca olinowanych korytarzy, popłynęliśmy jeszcze w nieubezpieczonym odcinku jaskini, co zapewne nie wzbudziłoby entuzjazmu obsługi, ale na szczęście byliśmy sami. Był dreszcz emocji, bo nie wiedzieliśmy, co nas czeka, ekscytująca cisza, kiedy wszyscy zgasiliśmy latarki i plusk czarnej jak smoła wody. Stamtąd przespacerowaliśmy się do Jaskini Pha Tha. Ta niepozorna i leżącą nieco poza głównym szlakiem jaskinia zaskoczyła nas pięknymi naciekami zdobiącymi zwężające się coraz bardziej korytarze. Jaskinia rozciąga się na dwóch poziomach połączonych drewnianą drabinką. Adrenaliny dostarczała nam obecność licznych pajęczaków, z których jeden był wielkości dłoni i wyraźnie czaił się na sklepieniu, żeby rzucić się nam do gardeł. Z ulga zostawiliśmy potwora i udaliśmy się do Jaskini Loup. Nie wiadomo, czy nazwa ma coś wspólnego z wilkiem, czy to laotańskiego słowo. W każdym razie jest to chyba najpiękniejsza jaskinia w okolicach Vang Vieng. Przepiękne stalaktyty i stalagmity były zupełnie białe i wyglądały jak kryształy soli. Formowały skalne kurtyny, kaskady i falujące wachlarze na niewidzialnym podziemnym wietrze. Spąg jaskini pofałdowany był w nieprawdopodobne tarasy przypominające pola ryżowe opadające we wszystkich kierunkach. Był też mały ołtarz ukryty w ciemności i kilka posążków Buddy Sakjamuniego na skalnych półkach. Nasyciwszy oczy pojechaliśmy na drugą stronę miasta do mekki turystów i backpackersów – Błękitnej Laguny utworzonej naturalnie na dopływie rzeki Nam Song. Jest to pięknie położone głębokie oczko wodne, do którego można skakać z drzewa, albo zwyczajnie popływać z rybami. Większość z nas szybko zanurzyła się w wodzie, żeby zmyć kurz wyprawy, a Asia zachwyciła zgromadzonych pięknymi skokami z wysokości. Jedynie dwie osoby, które lubią żyć w brudzie, udały się do pobliskiej Jaskini Kraba, do której wejście ukryte było wysoko w skalnej ścianie. Wszystko tam było ogromne i monumentalne. Stalagmity wysokie na dziesiątki metrów, sklepienie ginące w mroku, a spąg zasłany skałami wielkości ciężarówek, między którymi trzeba było się przeciskać, uważając na studnie i leje niknące w czeluściach góry. Była to zdecydowanie najbardziej wymagająca i niebezpieczna jaskinia, którą odwiedziliśmy i wyszliśmy z niej wykończeni. Łatwo się w jej czeluściach zgubić i jeśli gdzieś mieszkają laotańskiego olbrzymy, to właśnie tu. Nie są same, ponieważ u wylotu jaskini znajduje się kamienny ołtarz z posągiem leżącego Buddy, pięknie oświetlony światłem przedzierającym się przez tropikalną roślinność.
Autorek tekstu jest Aleksander.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz