Mimo tego, że do Kong Lor wiedzie długa i wyboista droga i nie jest łatwo się tu dostać i wyjechać stąd, naprawdę warto tu przyjechać. Bez wątpienia jest to jedno z najładniejszych miejsc w Laosie. Z naszych bungalowów stojących na wzgórzu (z widokiem na rzekę) płyniemy wąskimi łodziami, z których sternicy co jakiś czas wylewają wodę. Tuż przed jaskinią przesiadamy się do kolejnych łodzi i wpływamy do wewnątrz. Mamy mocne latarki-czołówki, które dostaliśmy razem z kapokami i przez godzinę płyniemy w pełnej ciemności. Jaskinia jest ogromna. Co jakiś czas wychodzimy, by sternik mógł ją przepchać, ponieważ poziom wody nie jest zbyt wysoki i są mielizny. Po 7 kilometrach docieramy do przystani, gdzie próbujemy mleczka sojowego i przyglądamy się jak można utkać szalik dla Grzesia, lub bieżnik na drewniany stół Jurka. Jak wracamy prawie się już ściemnia. Mikołaj z Anią ledwo dopłynęli, ponieważ zahaczyli o konar i łódź niemal rozpadła się na dwie części. Vicky – właścicielka bungalowów z Tajlandii czekała już na nas na tarasie i wołała po polsku: “witajcie z powrotem”. Rzeka prowadząca do jaskini Kong Lor i cała okolica to cudowne miejsce, i do tego nie ma tu wielu turystów. Nie wiem dlaczego ich tu nie ma, ale bardzo mnie to cieszy 🙂 .
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz