Przyjechaliśmy do Nha Trang. Dużo tu Rosjan, ale wietnamskie plaże są tak piękne, że warto tu przyjechać. Rano po przyjeździe autobusem sypialnym z Sajgonu meldujemy się w hotelu i idziemy na śniadanie na “róg” na moje ulubione uliczne jedzenie. Potem chwila przerwy na plaży i jedziemy zwiedzać Nha Trang. Do wież bogini Po Nagar nie można wchodzić w krótkich spodenkach w związku z tym ubieramy gustowne szare stroje, które na co dzień naszą Champa. Potem jedziemy do największej pagody w Nha Trang, gdzie odwiedzamy 17 metrowego leżącego Buddę, oraz kolejnego siedzącego na szczycie góry, który wraz z kwiatem lotosu mierzy 21 metrów. W katedrze trafiamy akurat na początek niedzielnej mszy świętej, a potem idziemy do mojego dobrego znajomego Long Thana. To znany w Wietnamie fotograf, który robi czarno-białe fotografie używając do tego tradycyjnej techniki fotograficznej: filmy światłoczułe plus najlepszej jakości papiery fotograficzne. Magda decyduje się i kupuje jedno z moich ulubionych zdjęć: dwoje dzieci spaceruje podczas deszczu. Na kolację idziemy do restauracji przed którą wystawione są zielone miski z owocami morze. Kilogram świeżych kalmarów czy krewetek kosztuje 450 000 dongów czyli niecałe 21 amerykańskich dolarów. Łucjan zamawia zupę i przynoszą mu wazę z chochlą. Nie jest w stanie sam tego zjeść w związku z tym zamawia u kelnerki: “poproszę one, two, three, four, five… five miseczek”. I wszyscy próbują wietnamskiego rosołku.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz