Z całą pewnością kuchnia filipińska nie jest najlepszą kuchnią na świecie, ale w czasie naszej podróży mieliśmy kilka momentów, które nas kulinarnie mocno zaskoczyły: balut, durian, ceviche, jezowce i inne owoce morza.
Filipiny to kraj wyspiarski. Niewątpliwie królują w nim więc owoce morza. Na starym mieście w Manili w restauracji filipińskiej mieliśmy już ich przedsmak w postaci zupy z rybią ikrą, czy kalmarów w sosie własnym. Choć może nie wyglądały najlepiej, to smakowały dobrze. W Puerto Princesa na liściach bananowca ułożono nam całkiem sporą kolekcję owoców morza.
Na plaży w El Nido jedliśmy wyśmienite ceviche, w którego skład wchodził surowy tuńczyk. Szef kuchni zapewnił nas, że kilka godzin temu pływał on jeszcze w pobliskim morzu. Było doskonałe, chociaż jak Paweł zauważył: “inne niż w Ameryce Południowej. Na Filipinach bez kolendry i avocado, ale z ogórkiem i pomidorem. Najważniejsze aby knajpa była jak najbliżej wody, w której była złowiona ryba.”
– Prosimy tylko żeby danie było pikantne.
– Jest nieco pikantne – odpowiedział szef kuchni.
– Ale my wolimy bardziej.
No i się zaczęło… Nie przypominam sobie, żebym nawet na Sri Lance jadł ostrzejsze danie.
W Cebu długo szukaliśmy duriana i w rezultacie znaleźliśmy go w ciemnym przejściu na miejskim targowisku. Godnym uwagi jest fakt, że miejscowi przed kupieniem wąchają go i stukają, aby wybrać najlepszy owoc. My zdaliśmy się na sprzedawcę, który z pewnością był specjalistą duriana. Rozłupał nam owoc, a my zjedliśmy go na miejscu. Miał specyficzny śmietanowo-cebulowy, jakby lekko sfermentowany smak. Ci którzy nie są w stanie go zjeść mówią, że durian śmierdzi starymi skarpetami i jest obrzydliwy. Jest najbardziej śmierdzącym owocem na świecie, którego nie można wnosić do hoteli i środków transportu publicznego. My zjedliśmy duriana ze smakiem.
Zaskakujący smak miały też jeżowce. Mają z pewnością imponujące właściwości odżywcze, a polane sokiem z limonki są delikatne w smaku. W swojej galaretowatej konsystencji mogą przypominać świński móżdżek. Czy one jeszcze żyły?
Po długich wypytywaniach o miejsce, gdzie można znaleźć sprzedawcę baluta trafiliśmy na niego dopiero w Cebu, kilka dni przed wylotem. Mimo, że balut jest filipińskim przysmakiem nie było łatwo go znaleźć. Nasz hotelowy recepcjonista wskazał nam miejsce, ale zaznaczył że będzie go można kupić dopiero po 19 ponieważ (tu podniósł dyskretnie i znacząco brew): “mężczyźni potrzebują go zwykle wieczorem”. Recepcjonistki ze wstydliwym uśmiechem na twarzy przysłuchują się naszej rozmowie, bo wszyscy wiedzą, że balut jest afrodyzjakiem. Jednak nie wszyscy Filipińczycy przepadają za nim. Kilkunastoletnia dziewczyna sprzedająca na targu różne rodzaje jajek (także różowe) z niesmakiem mówiła o balucie. W naszej hotelowej recepcji tylko jedna kobieta przyznała się, że lubi balut.
Sprzedawca stał pod 7-eleven z niewielkim pudlem z napisem balot. Kupiliśmy od razu 4 (jeden dla sprzedawcy) aby pokazał nam jak przyprawić jajko z kaczym zarodkiem, żeby nie stracić nic z jego pełnego smaku. Wnętrze jajka nie wyglądało najlepiej, ale smakowało bardzo dobrze. Spożywa się je w całości wraz z dziobem, kośćmi i piórami 16-to dniowego zarodka.
Jesteśmy na Filipinach. Przez 15 dni przemieszczamy się między filipińskimi wyspami. Oto relacja z naszej wyprawy.
Zapraszamy na dwu-tygodniową wycieczkę na Filipiny. Egzotyczne plaże, widoki zapierające dech, wyśmienite owoce morza i przyjaźni Filipińczycy...
Więcej zdjęć z naszych azjatyckich wycieczek: Wietnam, Kambodża, Sri Lanka, Japonia, Nepal, Tajlandia, Birma, Laos...
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz