Po wczorajszym wieczorze zapoznawczym (na hotelowym dachu) czasu na spanie nie było zbyt wiele, ale na szczęście w samolocie wszyscy się wyspali na zapas. Rano przed hotelem w Phnom Penh czekały już na nas tuk-tuki, którymi pojechaliśmy na khmerskie śniadanie. Zaraz potem ruszyliśmy poznać naocznie historię Kambodży z lat 70-tych XX wieku. Pierwsze miejsce do którego pojechaliśmy to Pola Śmierci oddalone 15 km od centrum Phnom Penh. Miejsce skłania do refleksji, a zwiedzających, którzy spacerują pomiędzy masowymi grobami jest dużo. Panuje tu przejmująca cisza. To tu żołnierze Pol Pota zamordowali i zakopali 17 tys. ofiar. Jeszcze w niektórych miejscach widać wystające z ziemi ubrania zamordowanych. W skrzyniach wystawione są ludzkie kości, a w wielkiej stupie znajduje się ponad 5 tys. czaszek. Wiele z nich ma ślad po uderzeniu motyką lub jakąś pałką. To przygnębiające miejsce, podobnie jak Toun Slang (S-21) – szkoła zamieniona na więzienie by przesłuchiwać i torturować podejrzanych o współpracę z Amerykanami. Tutaj kończymy z przykrymi miejscami i dalej jedziemy tuk-tukami pod Pomnik Niepodległości, a stamtąd spacerkiem kierujemy się na bulwar. Po drodze mijamy stragany z jedzenie. Można więc skosztować ptaszki z grilla, larwy, żaby, karaluchy, … na razie jednak nikt się nie decyduje. Spacer po bulwarze, potem obiad w khmerskiej restauracji i nocny market stojący przy rzece Tonle Seap, gdzie jest bardzo gwarno. Z tyłu jest kilkanaście straganów z “ulicznym” jedzenie, a zamiast stolików i krzeseł rozłożone są dywany. Tuż obok na targu warzywnym kupiliśmy mangostany – ulubiony owoc Magdy, a w czasie wieczornego spaceru w pobliżu hotelu Darek skusił nas jackfruitem.
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz