Jak już wspomniałem niegdyś, jedzenie w Wietnamie to niebo w gębie. Przeróżne smaki, doskonałe owoce morza, masa zielonych dodatków, oraz znakomite przyprawy i sosy.
Wybraliśmy się więc na targ w Hoi An, by zjeść jak prawdziwi Wietnamczycy. Tu prócz zrobienia zakupów, można też dobrze zjeść, o czym świadczą zapełnione krzesełka wokół małych kuchni. A każda z nich specjalizuje się w innej potrawie.
Na pierwszy rzut poszedł cao lau, czyli długi, gruby makaron z wieprzkiem, kiełkami fasoli mung i dużą ilością zieleniny. Doprawiliśmy go sosem sojowym, limonką i papryczką chili.
Na stoisku obok, na 8 patelniach pan smażył banh xeo, czyli naleśniki z mąki ryżowej, krewetkami, świnką i kiełkami fasoli mung. To wszystko (plus zielony banan) sprzedawczyni kazała nam zawinąć w papier ryżowy i maczać w sosie.
Każde z tych dań kosztowało 20 000 wietnamskich dongów, czyli 1 amerykański dolar. W restauracji było by oczywiście kilka razy drożej.
Pozdrawiam wszystkich, którzy są przed obiadem 🙂
Skomentuj ten wpis jako pierwszy!
Dodaj komentarz