Budzik zadzwonił kilka minut po 5 rano. Musimy wcześnie wstać, ponieważ rano jest największa szansa na to by w parku narodowym zobaczyć zwierzęta. Potem robi się coraz bardziej gorąco i szanse na obserwację zwierząt spadają. Jedziemy do największego parku narodowego na Sri Lance Wilpattu, które znane jest z tego, że jest wiele jezior i oczek wodnych powstających z obfitych opadów deszczu. Teraz na Sri Lance jest pora sucha, więc wiele z nich wyschło.
Wsiadamy w dwa pickupy i jedziemy w dżunglę. W Wilpattu znajduje się dużo lampartów i słoni. Zdajemy sobie sprawę, że lamparta raczej nie zobaczymy, ale na wytropienie słonie są szanse. W czasie jazdy napotykamy kury lankijskie, warany, jednego żółwia, czaple, bawoły wodne, orła, krokodyle błotne, makaki. W pewnym momencie kierowca zatrzymuje się przy niewielkim zagajniku, wyłącza silnik i zaczynamy nasłuchiwać. Coś tam się rusza, łamie gałęzie i tarmosi się między krzakami. To słoń! Nie widzimy go w pełnej krasie, ponieważ w gęstej roślinności zajęty jest jedzeniem i nie ma ochoty do nas wyjść, widzimy jego fragmenty. Cel safari jednak został osiągnięty: jest słoń! Jesteśmy bardzo zadowoleni, że już w drugim dniu naszej wycieczki po Sri Lance zobaczyliśmy największego mieszkańca wyspy. Wracając, nagle Olek woła do kierowcy żeby się zatrzymał. Przed nami tuż przy drodze leży lampart i obserwuje otoczenie. Gdy nadjeżdża kolejny wóz, zaniepokojony “kotek” wstaje i leniwie wchodzi w dżunglę. Miejscowy kierowca pickupa (który jeździ tu codziennie) wychyliła się z kabiny i powiedział, że mieliśmy bardzo duże szczęście. Wiemy o tym.
Po południu zwiedzamy starożytne miasto Anuradhapura, które przez 1400 lat było stolicą Sri Lanki.
Dodaj komentarz